poniedziałek, 16 września 2019

Ubrania, których nie uszyłam

Do napisania tego posta zainspirowały mnie stare zdjęcia na instagramie. Przeglądałam je z nudów w pociągu i zdałam sobie sprawę ile rzeczy pokazałam w trakcie szycia... i nigdy ich nie skończyłam!
Znając mój własny słomiany zapał, w ogóle mnie to nie zdziwiło. Trochę mi ich jednak szkoda i dzisiaj pokażę Wam to, co miało być, ale nie ma. Zapraszam!


1. Co miało być: Sukienka w groszki. 
Pierwsze zdjęcia na moim instagramie, pierwszy materiał kupiony po przeprowadzce do Krakowa i wcale nie pierwsza porażka. Plan był taki, że będzie to typowo letnia, prosta, wiskozowa sukienka. Bez rękawów, z gumką w pasie. Taka wiecie, na upał, do uszycia w jeden wieczór. 

Co poszło nie tak:
A to historia śmieszna. Przynajmniej dla mnie. Bo mnie moje szyciowe porażki naprawdę bawią. Wszystko przez to, że ja od zawsze miałam swobodne podejście do szycia. Pisałam już o tym we wpisie "Jak nie zacząć szyć" . Ale do celu. Uznałam, że sukienka ma być prosta i szybka do uszycia, więc nie chciało mi się bawić w papierowe wykroje, wyliczenia i takie tam inne. Co zrobiłam? Chyba pierwszy raz w życiu ODRYSOWAŁAM gotową bluzkę, przedłużyłam i poszerzyłam ją na tyle na ile się dało.  Ale to nie była przemyślana decyzja, bo użyłam... dzianinowej bokserki. Dobra, nie używam emotek w tekstach, ale to jest ten moment, którego nie da się skomentować inaczej jak: xd. Powtórzę to jeszcze raz. Chciałam uszyć luźną wiskozową sukienkę, więc odrysowałam dopasowaną, dzianinową podkoszulkę...
No nie dało się tego nosić. Przymierzyłam (bo ja się wcisnę prawie we wszystko) i zaczęłam się śmiać. Bo wyglądało to komicznie. 
Ale wbrew pozorom nie poddałam się w tym momencie. Postanowiłam zawalczyć i "przesunąć" sukienkę w dół, który był szerszy, automatycznie ją trochę skracając. Nie wiem jak to opisać. Musicie sobie to wyobrazić, a jak Wam się nie chce to nie. 
Efekt był naprawdę słaby. Była krzywa, brzydko wykończona (nie miałam na to żadnego pomysłu), za krótka i... nadal niezbyt luźna.

Szansa na skończenie: Zerowa. 



2. Co miało być: Piękna, czarna sukienka. 
Ten kto mnie długo obserwuje, mógł już zauważyć, że jest pewien typ sukienki, którego się uparcie trzymam. Odcięcie w talii, dekolt łódka z przodu, głęboki dekolt z tyłu, rozkloszowana. Mam już taką białą z rękawem, czarną z rękawem, przez 15 minut miałam też bordową. I właśnie najbliżej tej ostatniej miała być ta sukienka. Właściwie, to było rok wcześniej zanim powstała i umarła bordowa. Koncepcja była jednak trochę prostsza, bo bez tiulu pod spodem, dół marszczony z półkola. Zrobiłam nawet najpierw wzornik z mocno wyskazowanego materiału, żeby jak najlepiej dopasować wykrój do mojej sylwetki (wersja niebieska to próbnik i spódnica, czarna to właściwa sukienka, której z jakiegoś powodu nie mogę znaleźć zdjęcia z przodu).  

Co poszło nie tak:
Tu dla odmiany historia nie jest śmieszna. Ze stresu związanego z pierwszą operacją schudłam tak bardzo, że wieszak wyglądał w tej sukience lepiej niż ja. Miała być na pierwszy eBal, ale w tym momencie podkreślenie moich 47kg, czarną sukienką bez rękawów było łagodnie mówiąc - złym pomysłem. Odpuściłam w okolicach drugiej przymiarki.

Szansa na skończenie: 
Z jednej strony, to nadal jest mój krój i totalnie chciałabym mieć taką sukienkę, Zwłaszcza teraz, kiedy jestem wdzięczna za wyszczuplające właściwości czarnego koloru. Z drugiej jednak strony... Nie da się jej już dopasować do mnie, bo na pewno byłaby duuużo za mała. I chyba wyrzuciłam już jej szczątki.


3. Co miało być: Butelkowozielona marynarka. 
Miałam w swojej krawieckiej karierze moment pt.: "Jestem taka super, że umiem szyć marynarki". Uszyłam trzy (w stylu Chanelczarną i w obiciowym materiale w kwiaty) i bardzo zapragnęłam mieć kolejne. A następna miała być w drugim po bordowym, moim ulubionym kolorze, butelkowej zieleni. Wybrałam lewą stronę satyny. 

Co poszło nie tak:
Chyba się wyprowadziłam z domu do Krakowa. Po raz pierwszy. I to bez maszyny. Ciężko to przeskoczyć. Nie ma maszyny - nie ma szycia. 
A szkoda, bo niewiele zostało do skończenia. Chyba tylko wszyć poduszki w ramiona (tak, to się jeszcze robi, nawet jeśli nie mamy już lat 80-tych) i połączyć podszewkę z wierzchem. 

Szansa na skończenie:
Jakaś tam niby jest, bo model ciekawy, ale chęci brak. No i gdzie ja bym to nosiła?



4. Co miało być: Koronkowa bielizna. 
Po sukcesie związanym z uszyciem JEDNEGO koronkowego braletu postanowiłam, że to nowy rozdział w moim szyciowym życiu. Od teraz będę szyć także bieliznę. I będzie to bielizna nie byle jaka. Piękna, bo cielista, ale ze smakiem, bo nie prześwitująca. Elegancka, ale na codzień. 
Niesiona tą fantazyjną wizją, nakupowałam koronek za miliony...

Co poszło nie tak:
...i nawet nie zaczęłam. 
Obstawiam fakt, że zbiegło się to w czasie z szyciem suknii ślubnej dla Ali, a co za tym idzie - największym zmęczeniem szyciem, jakiego doświadczyłam. Poupinałam coś tam na manekinie, nawet porobiłam kilka zdjęć. A potem schowałam wszystko do pudła i tak leży w nim po dziś dzień. A minęło z półtora roku. 

Szansa na skończenie:
I tutaj niespodzianka. Dzięki temu wpisowi przypomniałam sobie o tym, że mam wszystkie potrzebne akcesoria i bardzo chcę te koronki rozszyć! Oby się tylko nie okazało, że pozjadały je mole... 



5. Co miało być: Szalik na drutach.
Do robienia na drutach podchodziłam ze dwa razy. I zawsze z entuzjazmem tak wielkim, że już widziałam oczami wyobraźni jak dziergam piękne bordowe swetry i ogromne narzuty na łóżko. Ale najpierw chciałam zacząć od czegoś prostszego, czyli szalika. Zrobiłam chyba nawet jeden jasny komin (a może szalik?), ale był to twór tak żenujący, że pozwolę sobie nie szukać zdjęcia. 
Za drugim razem podeszłam do tematu jeszcze bardziej ambitnie, bo postanowiłam udziergać szalik na prezent! Kupiłam trzy motki chyba najdroższej włóczki (30% wełny, może) jaka była w  najbliższej pasmanterii, obejrzałam kilka tutorialii na YT (dla ciekawych, efekt końcowy miał wyglądać tak) i nawet kupiłam Burdę w wydaniu Druty i oczka

Co poszło nie tak:
Dałam sobie miesiąc czasu, bo był to prezent wymyślony na ostatnią chwilę. I mimo moich szczerych chęci i świetnego planu, który brzmiał: "będę oglądać seriale i robić na drutach" - skończyło się głównie na serialach...
Do wyznaczonego terminu zrobiłam trochę ponad motek, czyli może z metr. Nie mam najnowszych zdjęć, więc szczerze mówiąc nie pamietam. Jako zamiennik kupiłam na szybko inny prezent. 
A skoro już nie zdążyłam, to po pierwsze: nie było okazji, a po drugie: szalik to jednak prezent na zimę, więc po co robić go na wiosnę? 
I tak mija zima za zimą. Już teraz będzie trzecia.

Szansa na skończenie: 
K. chcesz ten szalik, czy nie? Jeśli tak, to jesień 2020, będzie ok?


Słowo na koniec? No fajne to szycie, nie powiem. I nawet mi tego brakuje. I chociaż tutaj, na blogu trochę to wszystko umarło ostatnio, to muszę Wam powiedzieć, że ja w niedługim czasie do tworzenia ubrań wracam. I nie ma już, że nie, bo wpisowe zapłacone. A co to będzie? Dowiecie się za jakiś czas.
Napiszcie mi koniecznie w komentarzach, czego Wy nie uszyliście? 


Pozdrawiam,
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 Red Strawberry Lips , Blogger