wtorek, 10 maja 2016

A mogła być huśtawka...


Marynarka Patrycji. Można powiedzieć, że to moje ostatnie dzieło zanim zmieniło się moje życie.
Mieszkałam sobie w Bydgoszczy, pracowałam sobie w szwalni i po godzinach miałam dużo wolnego czasu. A Patrycji marzyła się marynarka w kwiaty. I tak się zastanawiam, jak to się stało, że zgodziłam się ją uszyć? Przecież ja nie umiem szyć. A przynajmniej tak lubię powtarzać kiedy boję się szyć coś nowego. Zwłaszcza nie dla siebie. A jednak uszyłam.

Pamiętacie jak bardzo denerwowałam się szyjąc spodnie dla Ali? A jeśli nie - to zerknijcie. Ja zajrzałam i przeczytałam tam, że: " Tak, tak, wiem, przesadzam. To tylko spodnie, a nie suknia ślubna." Gdybym wtedy wiedziała... 
No, ale do rzeczy...
Wykrój nie jest zbyt odkrywczy. To ta sama marynarka, którą szyłam dla siebie. Nawet rozmiar ten sam. Burda 10/2003 model 120. Ponieważ moja była na Patrycję dobra, darowałyśmy sobie jakiekolwiek zmiany. Zwłaszcza, że już wtedy dzieliło nas trochę kilometrów i nie bardzo mogłyśmy sobie pozwolić na przymiarki. Zwłaszcza, że zależało mi na tym, aby skończyć ją przed wyprowadzką. A najlepiej jeszcze na kursie, na maszynach przemysłowych. Udało się. W dwa weekendy. To dość imponujący wynik, jeśli brać pod uwagę ile powstawała poprzednia...
To w ogóle jest imponujący wynik, bo szyjąc tę marynarkę dotarłam do granic swojej cierpliwości, wytrzymałości i krawieckich możliwości. I wiecie co? To taki moment, gdy granice się przesuwa. Okazuje się, że możesz znieść więcej. Można też się poddać i rzucić wszystko. Osobiście polecam jednak tę pierwszą opcję.


Pierwsze co rzuca się w oczy, gdy patrzy się na tę marynarkę to przepiękny kwiatowy wzór. I tak miało być. Miały być kwiaty. I tu pojawił się problem. Wiecie jak ciężko jest dostać ładną kwiecistą tkaninę, która nadawałaby się na żakiet? Nie tak ciężko... 
Chyba, że jest się kobietą. Wiedziałyśmy, że szukamy ładnych kwiatów. I niby coś tam nam się podobało, ale nie do końca byłyśmy przekonane czy to akurat to czego chcemy. Zresztą, co ja Wam tłumaczę? Jeśli kiedykolwiek szukaliście w tkaninowym świecie tego czegoś, to doskonale wiecie co mam na myśli. 
Ostatecznie zdecydowałyśmy się na materiał podpisany jako "tkanina na huśtawki"... To dość... oryginalne szyć żakiet z huśtawkowego obicia... Ale ja nie pierwszy raz buntuję się w kwestii krawieckich sugestii. Zresztą, domyślilibyście się, że taka tkanina została wyprodukowana na ogrodową huśtawkę? No właśnie. 
Najbardziej obawiałam się, że przez swoje przeznaczenie tkanina, najzwyczajniej w świecie, nie będzie oddychać, okaże się wodoodporna, a przecież tak sztuczne rzeczy nie najlepiej się nosi. Nie jest jednak tak źle. Materiał jest całkiem przyjemny w dotyku, a wiadomo, że marynarka nie jest częścią garderoby noszoną bezpośrednio na ciało, albo w środku upalnego lata. 

Jeśli chodzi o sam proces twórczy... Zastanawiam się czy dokładnie to opisać, czy też spuścić kurtynę milczenia na tę kwestię. Wypośrodkuję. Szyło się beznadziejnie! dość trudno. Opanowanie tego co się działo z tym materiałem to był jakiś koszmar było spore wyzwanie. Myślałam, że zwariuję! Moja cierpliwość została wystawiona na próbę. 
A wszystko przez to, że nie miałam jeszcze tej wątpliwej przyjemności szycia na tkaninach, które się tak bardzo prują. Widać to odrobinę na drugim zdjęciu. Było tak źle, że zdecydowałam się niektóre brzegi obrzucić. A bardzo nie chciałam tego robić za względu na to, że marynarka i tak jest na podszewce, więc nie chciałam by szwy były zbyt grube. Niestety, nie miałam wyboru. W wielu miejscach marynarka schudła nawet o centymetr przy jednym brzegu! Szyjący zrozumieją. Na szczęście, dzięki swojej oversizowej formie, wciąż była dobra. Wierzcie mi, przy szyciu sukni ślubnej, gdzie milimetry mają znaczenie, nie byłoby tak zabawnie.
Najgorzej było chyba z wszywaniem stójki, która sama w sobie jest elementem dość małym. Tkanina dosłownie pruła mi się pod maszyną. Po przyszyciu trzymała się na jednej nitce, więc musiałam sporo się nakombinować z podklejaniem i ponownym przeszywaniem, aby Patrycję nie spotkała kiedyś niezbyt miła niespodzianka. Mam nadzieję, że się udało. Dobra, dosyć już tego mojego marudzenia. Mam nadzieję, że ktoś przetrwał ten przydługi opis.
Jeszcze w kwestii technicznej: podszewka, kieszenie dwuwypustkowe, poduszki w ramionach, zapinana na jeden guzik.
Zapraszam Was do obejrzenia przepięknych zdjęć prosto z Barcelony! Patrycja w roli modelki sprawdza się równie dobrze jak w roli fotografa TU i TU. Enjoy!



















Pozdrawiam,
Dosia

marynarka by Red Strawberry Lips
mod. Patrycja Nowakowska
______________________
FACEBOOK:
https://www.facebook.com/redstrawberrylips/
SKLEP Z KOSZULKAMI:

4 komentarze:

  1. Z tymi tkaninami to tak już jest ... niekiedy samo szycie wydaje się prościzną w porównaniu ze znalezieniem wymarzonego materiału ;-) Aa, w życiu bym nie powiedziała, że miała być huśtawka! Szycie dla kogoś to na pewno spore wyzwanie. Ja tak naprawdę uszyłam zaledwie jedną rzecz, a teraz drugą dla mojej szwagierki i jest to o tyle trudne, że na odległość ciężko z przymiarkami... no i oczywiście zawsze wątpliwości, czy to to , o czym myślała/ marzyła i śniła" zamawiająca" :) Ciekawe przemyślenia natury wręcz filozoficznej dotyczące przesuwania granic naszły Cię w trakcie szycia tejże marynarki :) Krawiectwo ma zagadkowe drugie dno... Pozdrawiam, Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w stu procentach. Zawsze się martwię, czy ktoś komu szyję nie będzie rozczarowany, że w głowie miał coś innego. A wiadomo, że wspólnych mózgów nie mamy, a efekt końcowy... zawsze jest dopiero na końcu ;)

      Usuń
  2. Piękna marynarka, a zdjęcia w cudnej scenerii!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Red Strawberry Lips , Blogger